Jeżeli uważasz, że zwierzątko, to dobry pomysł na prezent dla Twojego Dziecka, który oderwie je od telewizora lub gier komputerowych, nauczy obowiązkowości i zachęci do codziennego spacerowania – zapewne zruga cię za to myślenie każdy prawdziwy miłośnik i obrońca zwierząt. Powie ci, że zwierzątko to nie zabawka. Przyznaję rację. Przyznaję też jednocześnie, że my akurat daliśmy naszemu dziecku pieska na urodziny, choć wcale nie z motywacją żeby je od czegoś odciągnąć, czegoś je nauczyć, czy do czegoś zachęcić. Po prostu wykorzystaliśmy córki zapał: zyskaliśmy kolejną osobę w rodzinie, która poczuwa się do współdzielenia obowiązków związanych z posiadaniem żywego stworzenia w domu. A my, “kupując psa dziecku” zrealizowaliśmy tak naprawdę swoje własne marzenie 🙂
Wkroczyliśmy w związek z różnymi doświadczeniami dotyczącymi domowych zwierząt, ale wypracowaliśmy wspólne przekonanie, że my jako rodzina, nie będziemy bawić się w akwarystyki i klatki z gryzoniami, tylko nabędziemy sobie od razu psa.
Mój mąż nigdy nie miał żadnego zwierzęcia w domu, za to zawsze kochał psy z sąsiedztwa i ćwierć wieku temu był typem uroczego chłopczyka, który zostawiał pieskom swoje szkolne kanapki. Ja miałam zawsze jakieś zwierzątko, pojawiały się w domu w kolejności zgodnej z ewolucją: od rybek, przez gady -żółwie (Grosik, Marka, Dolar, Euro), do ssaków. Miałam chomiki (Filona, Plamkę i Mirabelkę), kota (opasłą Delmę, która w dobrobycie przeżyła 19 lat) i Tytusa (Yorka, maleńkiego, poręcznego, troszeczkę dziwacznego, zmarł na bebesziozę w sędziwym wieku).
Już jako rodzina “na swoim” przygarneliśmy Lizusa. Lizus prezentował wszystkie możliwe wady genetyczne swojej rasy: miał cofniętą żuchwę, klapnięte uszy, nieprzeciętnie wysoką jak na Yorka masę (ważył 6kg), dziwne biodra, problemy z nosem, a do tego charakteryzowała go niezbyt imponująca bystrość. Reagował tylko na słowo “spacer” i swoje imię. Umiał też zająć intratne miejsce w łóżku. Innych rzeczy: nie kumał. Ale był uroczy, przyjazny i pomógł wychować nam Jagodę. Kładł się zawsze w jej nogach, a gdy ta przebudzała się albo wierciła natychmiast przybiegał do mnie, żeby mi to zakomunikować: szczekając jazgotliwie (ten dźwięk wybudzał mi dziecko na dobre).
Lizusy pozwalał Jagodzie na wszystko. Regularnie bawiła się jego miskami z jedzeniem i wodą (rozlewała je i wywalała ich zawartość), współdzielili zabawki, ale też pozwalał jej szarpać swoje długie włosy (Yorki mają włosy, nie sierść), przytulać się w niekontrolowany sposób, przygniatać (córka dość szybko ważyła 3x tyle co on), – jednym słowem robiła wszystko, co pewnie obrońcy zwierząt podciągnęliby pod definicję męczenia psa przez dziecko… Ale o dziwo on nie wydawał się nieszczęśliwy, wręcz przeciwnie.
Lizus zginął tragicznie – wybiegł z domu wprost pod koła czerwonego Fiata. Auto sobie odjechało, a ja zgarnęłam jego kudłate ciałko z ulicy i wracałam z nim zawiniętym we flanelę do domu zalana łzami. Jego śmierć to jedna z niewielu okoliczności, które wydusiły łzę z oka mojego męża i pierwszy pretekst do rozmowy z 4-letnią wówczas Jagodą o abstrakcyjnej śmierci.
Tak, to był ten moment, w którym zrozumieliśmy, że psy uczą człowieka cyklu życia: zwykle wychowują się i umierają na naszych oczach. W dość krótkim czasie, zaledwie dekady, maksymalnie dwóch, pojawiają się i znikają. Zostawiają po sobie pustkę, cichy dom, do którego wraca się z nawykiem, że zaraz się znów wyjdzie: na dłuższy spacer, albo chociaż na siku na pobliski skwerek. Dotkliwa jest świadomość, że po powrocie do domu, już nie trzeba.
Widzieliśmy, że będziemy mieć jeszcze psa, ale wówczas mieliśmy dwoje małych dzieci, dużo pracowaliśmy i to nie był dobry moment na wychowanie czworonoga od szczeniaka, a schroniskowy pupil (ze swoją przeszłością) jakoś nas nie przekonywał przy raczkującej Kalinie i zaczepnej Jagodzie, która przyzwyczaiła się, że z własnym pieskiem można się bawić bez granic (żeby nie powiedzieć: męczyć go bez granic…).
W wieku 6 lat Jagoda zaczęła przejawiać chęć posiadania zwierzęcia (początkowo kozy, potem konia, ostatecznie psa). Pomyśleliśmy: świetnie, czekaliśmy na to! To jest ten moment! Podsycaliśmy trochę jej zapał, mówiąc: hmm, może, zobaczymy… Potem rysowaliśmy w jej głowie plan, mówiliśmy czego będzie od niej wymagał pies (a pośrednio my – egzekutorzy jej zobowiązania, że zawsze, codziennie i chętnie będzie nie tylko się z nim bawiła, ale też po nim sprzątała i wyprowadzała go przed szkołą). Łykała wszystko i jak każde dziecko reagowała bardzo entuzjastycznie na wizję nowych obowiązków, nawet wczesnego wstawania. Ponadto: kształciła się – temat psów rozczytał moje dziecko, zrobiła rozeznanie w preferowanych rasach i zarzucała nas wyczytanymi ciekawostkami.
I tak, zrobiliśmy to, wbrew powszechnym apelom, żeby tego nie robić: daliśmy pieska dziecku na urodziny. Bajzel pojawił się w naszym domu tuż przed siódmymi urodzinami Jagody i był “jej”. Ile z tego zapału pozostało? Wystarczająco. Może nawet więcej niż mnie, po tym wszystkim co zafundował nam przez minony rok.
Nie wiem czy wiecie, ale mamy też w domu rybkę “Goldie” (wcale nie złotą, tylko bojownika). Daniel kupił ją za namową Kaliny (bardzo trudno się jej czegokolwiek odmawia) i pana ze sklepu zoologicznego, który zapewniał, że taka rybka żyje góra kilka tygodni. Ten wodny kręgowiec mieszka z nami ponad rok, wiedzie nudne życie w dużym słoiku wypełnionym muszelkami z Adriatyku, Bałtyku i kamyczkami z morza Północnego. Dzieci o niej przypominają sobie okazjionalnie, a ja co dwa dni sypię jej jeść i co tydzień szoruję te wszystkie muszelki z glonów, mając ochotę wrócić do gościa ze sklepu z reklamacją: mówiłeś pan, że będzie żyć kilka tygodni!
Myślicie, że wziąłby ją z powrotem do dużego sklepowego akwarium…?
Wiejskie dzieci, wychowane wśród trzody i ptactwa hodowlanego, z psem na łańcuchu na podjeździe i kociątkami, które pojawiają się po każdym marcowaniu w stodole, traktrują obecność zwierząt w swoim życiu w sposób naturalny i oczywisty.
Miejskie dzieci często nie mają szans na pupila, bo “mieszkają w bloku”, „“nie ma czasu wyprowadzać”, “bo ograniczają wyjazdy”, “bo zniszczą apartament i stylowe meble”, “bo będzie sierść wszędzie”, bo „będzie bajzel w domu”, albo słyszą argument, że nie będą miały zwierzątka, bo mają braci (serio!).
Mówi się, że psy mają tylko jedną wadę: żyją zbyt krótko. To nie prawda.
Rozumiem rodziców, którzy odpuszczają sobie i swojej rodzinie stresy oraz obowiązki związane ze zwierzęciem, szczególnie w warunkach miasta. Moje doświadczenia z psem pokazują, że może narobić sporo strat w postaci:
- demolki (rozwala śmietnik – roznosząc jego zawartość po całym domu; przekopuje ogród – demontując podziemne podlewanie i instalacje elektryczną).
- zniszczeń materialnych (objada nóżki mebli, je buty (zwykle po jednym z każdej pary)
- zniszczeń sentymentalnych (żuje ukochaną zabawkę dziecka – koncentrując się na nosku i oczku, wylizuje (wygryza) na wylot dziurę w ulubionych spodniach).
Ponadto pies czasem zjada swoje kupy, podsikuje ściany i meble, a jeśli jest suczką: sprzątasz z podłogi jej wydzieliny z okazji cieczki, więc obecność czworonoga przynosi dużo estetycznych dyskomfortów dla właścicieli. Coś z tej listy chyba zawsze jest wpisane w posiadanie psa i to jest ten aspekt, którego nie widać na zdjęciach.
Oczywiście z czasem tych niespodziewanych demolek i zniszczeń jest mniej (człowiek uczy się wynosić śmieci, chować buty, zamykać drzwi pokoi zanim zostawi psa sam na sam z domem.
Jeśli chodzi o obawy medyczne – bywają one zasadne.
Posiadanie zwierzęcia wiąże się z kilkoma zagrożeniami:
- Zoonoz (chorób odzwierzęcych – robaczyc, chorób wirusowych i bakteryjnych)
- Alergii (na sierść, ślinę, pióra)
- Urazów (przypadkowych, zadrapań, ect).
Z całą pewnością w trakcie każdego wywiadu lekarskiego pada pytanie, czy w domu jest zwierzątko i zwykle diagnoza u dziecka choroby związanej z obecnością zwierzęcia, staje się dla pupila wyrokiem: oddelegowania do krewnych (w najlepszym przypadku)…
Aktualnie moje zaufanie do Bajzla jest bardzo ograniczone. Choć jego agresja względem dzieci jest zerowa, bywa dość niezgrabny i natarczywy, więc jego kontakt z dzieckiem (tym najmłodszym) zawsze przebiega w sposób kontrolowany.
Choć wściekam się na niego codziennie, nie wyobrażam sobie aktualnie naszego domu i rodziny bez niego. No ok, trochę przesadzam – wyobrażam sobie. Ale gdybym miała ponownie zdecydować: tak, dałabym go Jagodzie w prezencie raz jeszcze.