Znacie te powiedzenia, że  brudne dziecko to szczęśliwe dziecko? Że “dzień dziecka” jest wtedy gdy go nie kąpiemy? Że od brudu jeszcze nikt nie umarł? Że częste mycie skraca życie?

Nie wiem jak bardzo dosłownie potraktujesz przesłanie tych powiedzeń, ale nie radzę brać ich sobie do serca zbyt mocno, bo może się zdarzyć, że do twojego dziecka bardziej niż „szczęśliwe”, przylgnie łatka “zaniedbane”.

Starszak może mieć oczywiście chwilowo czarne stopy od biegania po trawniku, buzię uklejoną konfiturą, albo wczorajszą fryzurę, ale są takie czynności higieniczne, których nie odpuszczam: nikomu nie rekomenduję robienia sobie czy swoim dzieciom dyspensy od mycia zębów i pupy (zaznaczam, że mycie zębów to nie jest temat wyprawkowy).

Skóra noworodka w pierwszych tygodniach życia lubi zamanifestować jakiś wykwit związany z adaptacją do warunków zewnętrzyny, które: co tu dużo gadać, są dla niej wyzwaniem.

Dziecko rodzi się muśnięte, a często nawet całe zaklejone płodową mazią. Nie ma powodu, żeby się jej natychmiast pozbywać, bo odgrywa ona swoją rolę ochronną i sprawia że przejście ze środowiska wodnego (z worka owodniowego pełnego płynu) do środowiska zewnętrznego (gdzie zimniej i sucho) będzie bardziej łagodne dla skóry.

W pierwszych chwilach życia zależy nam na tym, żeby dziecko się skolonizowało florą domową, która z założenia jest lepsza niż ta szpitalna. Chodzi o bakterie, które są na skórze i śluzówkach rodziców – te niechorobotwórcze. Ta kolonizacja się wydarza przy kontakcie po urodzeniu skóra do skóry z matką lub z ojcem, w trakcie pierwszego karmienia, kangurowania i otulania dziecka pieluszką przyniesioną z domu (w wersji rekomendowanej przez niektóre położne: pieluszką przetrzymaną pod koszulą taty).

Aktualnie jest tendencja do odraczania pierwszej kąpieli i niezbyt agresywnego oczyszczania dziecka po urodzeniu z pokrywających go wydzielin (chyba że są za tym jakieś przesłanki zakaźne).

Hugo urodził się z obfitością włosów, które były sklejone biało-krwistym glutem i mazią – dosłownie jakby wklepano w nią brylantynę z czerwonym brokatem. Gdy zaschły, wykruszały się z czupryny białe łuski, więc umyłam jego główkę (tylko główkę) pod kranem. Dodatkowo zaczesałam go na boczek i zrobił się wtedy taki wymuskany 🙂 na pełną kąpiel zasłużył dopiero w 3 dobie pobytu w domu. Miał skórę wysuszoną lampami, a dodatkowo fototerapia nie lubi się z kosmetykami, więc mu odpuściłam agresywne mycie: pachniał sobie jak noworodek-świeżak ponad tydzień.

Często na skórze noworodka pojawia się rumień, trądzik, prosaki, poporodowe wybroczyny, łuszczenie, kolor od czerwieni, purpury, przez żółć i marmurkowatą blado-siność, czasem naczyniaki płaskie i inne plamy – zwykle nie wymaga to żadnej interwencji. Trzeba po prostu świadomości, że noworodek rzadko bywa “nieskazitelny”. Wszelkie odstępstwa od normy lekarz z pewnością wyłapie (od tego są codziennie badania noworodka w szpitalu i patronaże): a ty nie szukaj w tym okresie życia cudownych środków na pozbycie się zmian skórych: czas je wyleczy. A jeśli bardzo potrzebujesz mieć nieskazitelnego noworodka do zdjęcia na styl Anne Geddes – to musisz je sobie wyretuszować.

Niemowlę warto raz na jakiś czas rozbroić: mam na myśli obcięcie mu paznokci, które mogą zrobić krzywdę zarówno dziecku (zadrapie sobie policzki i oczy), ale i twoim piersiom (mogą być przeczosane przez małego ssaka, który je całym sobą). W zależności od wprawy: możesz używać nożyczek (ja nie umiem), obcinaczek, lub papierowego pilniczka. Poleca się, aby pierwszy manicure zrobić w domu, nie w szpitalu (ze względu na ryzyko urazu i związane z tym nadkażenie szpitalną florą). Jeśli Twoje dziecko urodziło się z długimi pazurkami a ty widzisz, że bezwiednie uszkadza sobie nimi buzię, możesz założyć mu “łapki niedrapki” – rękawiczki na dłonie. Nie widzę w ich używaniu do czasu pierwszego manicure – nic złego.

Kilka słów o kąpieli:

Dla pierwszego dziecka wyposażyłam łazienkę w wanienkę na stelażu i większy gumowy basenik pod prysznic.

Początkowo rytualnie po Faktach tata Jagody szykował kąpiel, sprawdzał temperaturę termometrem z delfinkiem, przejmował dziecko na kilka-kilkanaście minut, delikatną myjką mył córkę, osuszał, zawijał, przebierał, a potem pachnącą i zafascynowaną doznaniami kąpieli oddawał mi do karmienia… Rytuał organizował nam wieczór i… szybko nam spowszedniał, więc czasem w ramach optymalizacji przerzuciliśmy się na kąpiel w zlewie  i sprawdzanie temperatury ręką.

Gdy dziecko jest starsze: chętnie siadaliśmy z dzieckiem w wannie w otoczeniu gumowych kaczek, które ku mojemu wielkiemu zdziewieniu, zaskakująco szybko zagrzybiały się od środka i zawsze miałam dylemat co z tym zrobić.

Kalina – nasze drugie dziecko, nie miała już wanienki. Kąpałam ją w przezroczystym wiaderku, tak długo, jak się w nim mieściła (czyli krótko). Był to bardzo funkcjionalny kawałek plastiku, więc wiaderko przechowało się u mnie w łazience i służyło różnym celom.  Potem jak młodsza córka już była “siedząca” kąpała się z siostrą w wannie i tak im zostało do dziś.

Czym kąpać? Wodą i delikatnym mydłem dla dzieci.  

Mycie w krochmalach, roztworach z dodatkiem nadmanganianu, używanie emolienów jest zarezerwowane do konkretnych problemów skórnych i wcale nie przynosi korzyści wszystkim zdrowym bobasom. Nie powinno się stosować w ciemno różnych specjalnych środków do kąpieli. Faktycznie czasem zależy nam żeby załagodzić sączący się  ŁZS, a czasem skóra wymaga postępowania intensywnie nawilżającego (np. W AZS) – warto to skonsultować zanim przeprowadzimy taki eksperyment na swoim dziecku. Jeśli chodzi o nawilżanie i natuszczanie: po kąpieli warto to robić. Czasem, dla własnej i dziecka przyjemności masowałam dzieci oliwką, ale nie odprawiałam przy tym żadnych mruczących egzorcyzmów. Starałam się, żeby to było po prostu miłe, niegwałtowne, płynne, a przy tym  gadałam z mężem, który nierzadko był w ciągu dnia moim jedynym żywym kontaktem ze światem dorosłych.

Jeśli chodzi o higienę: dużo dzieje się pod okluzją pieluchy, dlatego przy każdej zmianie smarowałam pupę dziecka (Alantanem, Linomagiem), a gdy pojawiły się wyprzenia – czerwone sączące grudki (najczęściej wtedy, gdy dzieckiem opiekował się dłużej jego ojciec), stosowałam krem z dodatkiem tlenku cynku (białe papki). Jeśli skóra tej okolicy zaczyna się zaogniać: go to doctor! Konieczny może być lek grzybobójczy/bakteriobójczy w kremie. Pudry i mąka ziemniaczana moim zdaniem nie mają zastosowania w codziennej higienie niemowląt.

Letnie dzieci wietrzymy ile się da. Zdarzało mi się przetrzymać córki na podkładzie rozłożonym na macie edukacyjnej i pozwalałam pupie się wietrzyć. Z chłopcem, którego strumień moczu już teraz pod ciśnieniem sięga sufitu: nie będzie to już takie proste.

Chusteczki nawilżane są super praktyczne, ale choćby nie wiem jak były łagodne (na samej wodzie, bez parabenów, bez chemii), intensywne pocieranie nimi skóry nie jest dobrym pomysłem. Sprawdzają się na spacerach, wyjazdach przy plenerowym przewijaniu, a w domu czasami warto umyć pupę dziecka pod kranem, albo użyć po prostu wody i osuszyć dziecko tetrą (eko, eko).

Przechodziłam fazę testowania pieluszek wielorazowych, ale nie byłam jakąś szczególną entuzjastką tego rozwiązania. Denerwowało mnie dodatkowe pranie (nie tylko pieluch, ale ubranek, bo częściej się z nich coś bokiem wylewało. Ponadto obawiałam się, że jeśli pieluchę wsadzę do torby w szczelnym woreczku, zalegnie tam długo i odkryję ją, przy następnym wyjściu na miasto – bo coś co trafia do mojej torebki często po prostu tam zamieszkuje. Oczywiście – do mojej eko-wyobraźni przemawia kilkusetletni czas rozkładu pieluchy, więc przekonują mnie biodegradowalne jednorazówki. Staram się też nie przesadzać z rozrzutnością: kilkadziesiąt mililitrów moczu wsiąknięta w cały system chłonny pieluchy, to jeszcze nie powód, żeby ją natychmiast zmieniać.

Okolice napletka i warg sromowych dziecka nie wymagają żadnych manewrów, a jeśli coś budzi niepokój (sklejenie warg sromowych, zbyt wąski napletek, który utrudnia odpływ moczu) – konsultuj to z chirurgiem/urologiem dziecięcym i nic z tym nie rób na własną rękę.

Wiele matek ma przekonanie co do cudownego działania higenicznego jej własnego mleka (faktycznie zawiera wiele substancji aktywnych, laktoferyny, i innych laktocudów): można stosować mleko do kąpieli, łagodzić nim podrażnienia brodawki po niezbyt efektywnych próbach karmienia, ale przemywanie dziecku oczu, albo leczenie nim zapaskudzonego pępka: to nie najlepszy pomysł.

Nigdy nie prała osobno ubrań dzieci i własnych. Pewnie nie jest to pozbawione sensu, gdy w zwyczaju jest pranie i płukanie swoich tekstyliów w mocno pachnących środkach, ale ponieważ zwykle stosuję różne „soft”, żadna reakcja skórna nie zmusiła mnie do zmiany postępowania.

Pewnie tematu nie wyczerpałam, ale o higienie z mojej strony: tyle. 🙂