Dziecko, jak każdy człowiek, potrzebuje ubrania, przynajmniej w naszym klimacie i kulturze.

W gąszczu tekstyliów, które są łatwo dostępne, piękne, kolorowe, stylowe, organiczne, ometkowane, każdy znajdzie coś dla swojego dziecka. Warto zwrócić tylko uwagę, żeby moda nie wzięła góry nad wygodą, a ubranie spełniało również inne funkcje, poza strojną.

Dziecko nie rozpozna bodziaka za grubą kasę, ale z całą pewnością estetykę ubioru malucha doceni najbliższe otoczenie, babcia i Instagram. Nie wiem jak wy, ale ja gdy mam ładnie ubrane dzieci, czuję się „lepszą matką”, choć wcale moje dzieci “wystrojone” nie wydają się być bardziej szczęśliwe, a starsze czują się ok nawet  w dziurawych rajstopach, sukienkach z zaciekami jedzenia, w kiczowatym ubranku z motywem bajkowym i połyskującym cekinowym wzorem.

Dziecku ma być ciepło, ale zapocenie go w okluzji licznych warstw jest nie mniejszym błędem, niż wychłodzenie. Zatem gdy sama chodzisz na dwór w podkoszulku i bez rajstop: może oszczędź mu jednej warstwy ciuszków? Albo daruj mu gruby kocyk, który bobas uporczywie z siebie skopuje? Jeśli widzisz, że się przegrzewa (w okolicy karku), a skórę usiały potówki – z pewnością przesadzasz z nadmiernym patuleniem bobasa.

Czapka, to ulubiony element niemowlęcego ubioru obcych starszych pań. Moim zdaniem: jest niezbędna: na słońcu, na pierwsze spacery (i przez pierwsze miesiące życia), przy wietrznej pogodzie i gdy jest po prostu zimno. Ochrona łysej lub ledwo muśniętej włosem główki to zawsze dobry pomysł, ale z pewnością krzywdy nie zrobi mu ciepły letni powiew powietrza, szczególnie jeśli twoje dziecko jest osłonięte gondolą.

Najlepiej sprawdzają się ubranka zakładane bez trudu: np zapinane z przodu. Kiedyś ktoś mi powiedział, że wciąganie ubranka przez głowę, może przywołać traumę porodową. Jagoda do dziś chyba ją ma, bo nienawidzi przeciskać się przez golfy.

Zwróćcie też uwagę, żeby ubranie nie miało wkurzających drapiących szwów i obcinajcie wewnętrzne metki – tę czynność najczęściej hurtowo wykonuje moja mama, pozbawiając ciuszki nie tylko informacji o składzie, sposobie prania, miejscu produkcji we wszystkich językach świata, ale też czasem wycina metki z informacją na temat rozmiaru i marki robiąc z nich ciuchy: no-name, no-sex, no-size. Trudno potem się połapać w ciuszkach kompletując używaną wyprawkę dla koleżanek. Ale generalnie: bez metek wewnętrznych jest dziecku milej i zgadzam się, że nie powinno ich być.

Rozmiar ubranek ma znaczenie: pamiętaj, że te 0-3 (56-62) starczają na krótko, więc kompletując wyprawkę, pomyśl również o rozmiarach 68-74-80, które służą dłużej.

Wiem, że dla mam wcześniaków i hiptrofików, kluczowe znaczenie ma to, żeby dziecko nie tonęło w ubrankach, bo wtedy wydaje się jeszcze drobniejsze. Doskonale to rozumiem: wywijanie rękawków ubranek dedykowanych dla tych najmniejszych (z metką 0-0), pogłębia zmartwienie rodzica o  noworodka, który już na starcie musi podjąć walkę o każdy gram i spełniać oczekiwania wzrostowe i osiągnąć pewne bezpieczne progi masy i dojrzałości, żeby w ogóle wyjść do domu.

Muszę wam opowiedzieć też o drugim biegunie rozmiaru dziecka: o hipertrofiku. U mnie lawina rzewnych łez (z komponentą sytuacjyjno-hormonalną) pociekła, gdy miałam wyjść z Jagódką ze szpitala. Doktor prowadząca odprawiła nas, dała wypis do ręki i powiedziała: do zobaczenia za 3 lata. Doktor-prorok – faktycznie 3 lata później urodziłam drugie dziecko. Na wyjście postanowiłam ubrać Jagodę w “wyjściowy” kombinezon – super śliczny, który wybrałam sama. W szpitalu, już przy szykowaniu się do wyjścia okazało się, że napy nie dopinały się w kroku i Jagoda wyglądała jak faszerowany indyk – tak stwierdził mój mąż, a ja rozryczałam się rzewnie. Rozumiecie: początkująca matka, która nie umie nawet dziecka na wyjście ze szpitala ubrać…

Jagoda i Kalina były duże i ubranek w rozmiarze 52-56 nigdy nie nosiły. 62 starczyły nam na 2 tygodnie, a potem, całą praktycznie niezużytą “wyprawkę” rozdałam koleżankom i wybrałam się na zakupy (wtedy jeszcze offlinowe, teraz mi się już to rzadko zdarza), żeby kupić jakieś sensowne ciuchy na tłuściutkie bobasy. Teraz: wszystkie malutkie rozmiary, które czekają na Hugo są “od kogoś”. Sama, jeśli już coś kupię jest w rozmiarze większym i dużo większym: będzie założone pewnie dopiero za kilka miesięcy, a nawet po roku.

Garderoba dziecka składa się z kilku-kilkunastu “rodzajów” ciuszków. Znakomitej większości mężczyzn mylą się spódnica i sukienka, a ja przyznaję się, że w gąszczu kaftaników, bodziaków z krótki, długim i bez rękawków, pół-body, pajacyków, śpioszków, rampersów, koszulek, kombinezonów, śliniaczków i apaszek: również czułam się nieco zagubiona. Nie ma wytycznych co musisz mieć i w jakich ilościach. Są elementy dziecięcej garderoby, których do dziś nie kumam: dla mnie wspomniany kaftanik i śpiochy były elementami, których poza okresem noworodkowym nigdy praktycznie dzieciom nie ubierałam.  Za to zawsze lubiłam bodziaki, półśpiochy, pajace i jakieś dorosłe akcenty w ubiorze swoich dzieci: sweter, t-shirt, dresik, sukienkę z jakimś uroczym otulaczem na pampersa 🙂

Polecam nie odmawiać, gdy ktoś wam daje jakieś nadliczbowe ciuszki. Nigdy nie wiecie, kiedy dopadnie was kryzys ząbkowania, ulewanie, rzyganie i inne klątwy, a  zalegające pranie wymusi na was sięgnięcie po bodziak gorszego sortu, bo wszystkie piękne w praniu.

Z prezentowego punktu widzenia: bodziaki z napisem „50% mamy, 50% taty,” „I LOVE MILK”, I LOVE DAD  – już ktoś z pewnością dał, więc postarajcie się o coś bardziej wyszukanego 🙂 I najlepiej w rozmiarze >68, bo mniejszych może obdarowany rodzic nawet nie zdążyć rozpakować dla bobasa, który w pierwszych miesiącach naprawdę szybko rośnie.