Jeśli zaplanujszesz sobie, że dzieci będą spać tylko we własnym łóżeczku, a odkładanie bobasa do odizolowanego miejsca zawsze wywoła u niego błogość i komfort, które natychmiast przełożą się na długi i spokojny sen – życzę ci powodzenia. Oczywiście, wierzę w istnienie takich maluchów. Raz na jakiś czas zdarzają się dzieci-jednorożce, które w okresie niemowlęcym akceptują swoje łóżeczko i nocną separację, a ich rodzice twierdzą, że małżeńskie łóżko dalej kojarzy im się z seksem.

Jagoda i Kalina miały łóżeczka: młodsza proste i tanie z Ikei, a starsza, z racji pierworodności miała całe wielkie koromesło za grubą kasę, z szufladami, komódkami i przewijakiem, a nad nim tekstylny napis J A G O D A i przypięte do ściany fluorescencyjne kwiatuszki…. Gdy miały spać w łóżeczku, wyciągałam z niego wszelkie graty, poduszki i pluszaki, pilnowałam, żeby na pewno leżały na pleckach i… co chwilę zaglądałam przez szczebelki, czy oddychają. Tak – wyobraźnia pracuje, a powtarzany zlepek wyrazów “śmierć łóżeczkowa” oblewa zimnym potem każdą matkę. Monitora oddechu nie miałam, choć rozważałam jego zakup, zanim przekonałam się, że tak naprawdę… łóżeczko tylko okazjonalnie było używane do spania.
Częściej zalegały w nim nadliczbowe kocyki i zabawki, świeże pranie, kombinezon na spacer, a z czasem książki, gazety i ładowarki…

U nas dominował model co-sleeping and bed-sharing i bardzo ceniłam sobie fakt, że nie muszę się w nocy pionizować, ani wykonywać, żadnych delikatnych manewrów i udźwigów, żeby odłożyć dziecko po nocnym karmieniu. Prawda jest taka, że często budziłam się rano (wcale nie tak bardzo rano), nawet całkiem wyspana (jak na rodzica) i zastanawiałam się, czy ja wogóle karmiłam w nocy. Potem orientowałam się, że byłam goła od pasa w górę, dziecko spokojne, z ciężką od moczu, esencjionalną pieluchą, więc zakładałam, że jakieś tam karmienia się odbywały.
Do spania w naszym wspólnym łóżku układałam dziecko w śpiworku, albo przykrywałam je własną kołderką. Dla osób, które chcą mieć dziecko przy sobie, a jednak nie w łóżku – super wydają się być dostawki do łóżka, ale nigdy takiego czegoś nie testowałam, więc się nie wypowiem.

Drzemki w ciągu dnia moje dzieci odbywały w chuście, w wózku, lub w aucie. Nie było w tych drzemkach jakiejś super-regularności, ale wyznawałam zasadę, że zmęczone dziecko – marudzi, więc nie dopuszczałam do sytuacji, która uniemożliwiała maluchowi odespanie ekscytującego przedpołudnia.
Zasada: dziecko śpi-ja śpię, była mi bliska, do czasu, kiedy musiałam wrócić do pracy, albo… (tutaj zrozumieją mamy więcej niż jednego dziecka): trzeba było ogarnąć to drugie, starsze, które już nie miało zwyczaju drzemać w ciągu dnia.
Jedno jest pewne: moje trzecie dziecko, nie będzie miało klasycznego łóżeczka, przynajmniej w początkowym okresie. Zdecydowałam się kupić tak zwany kosz Mojżesza (jeszcze nie sprawdziłam, dlaczego on się tak biblijnie nazywa): przenośny, solidny i odkładany na bieguny. Przyda mi się jego mobilność, bo może się okazać, że latem będzie dużo plenerowego spania.
A jak wyrośnie z tego kosza? Jagoda i Kalina już zapowiedziały, że zrobią mu miejsce między sobą, a ja nie protestuję: wiem jak przyjemny jest sen w stadzie.

Jeśli spodziewaliście się wpisu o twardości materacyków i jakości bawełny pościelowej – przykro mi, że rozczarowałam 🙂 Jeśli szukaliście błogosławieństwa na wspólne spanie od pediatry – oto je macie.