Co powinno się znaleźć na wyposażeniu domowej apteczki, gdy pojawia się dziecko?
Jeśli nie masz ochoty na długi, subiektywnych wywód profesjonalisty w tym temacie, ogranicz się do przeczytania naprawdę krótkiej listy poniżej 🙂 Zachęcam jednak do zgłębienia całej treści, w której tłumaczę, co (jako lekarz) związanego z leczeniem dziecka, uważam że rodzice pacjentów po prostu powinni mieć w domu.
SPRZĘT:
- termometr (elektroniczny, bezdotykowy, )
- nebulizator (niekoniecznie w kształcie zwierzątka, oczywiście mam swój „typ”, bo któryś wybrałam dla swoich dzieci)
- aspirator/ miękka gruszka (do oczyszczania nosa)
LEKI:
- p/gorączkowe: w syropie i w czopkach (przypominam: ibuprofen ma rejestrację od 3 miesiąca życia)
- Witamina D (w kroplach lub w kapsułkach typu twist-off)
- sól i woda w ampułkach
- środek odkażający (typu typu Octanisept/Kodan)
- krem do okolicy pieluszkowej z tlenkiem cynku (typu Linomag, Sudocrem)
- jałowe środki opatrunkowe, tak zwane: „gaziki”.
Finansowo całość wyprawki medycznej zwykle zamyka się w kwocie około 400-1000 złotych (koszty generuje głównie nebulizator i termometr).
Moja domowa apteczka jest prawie karetkowa. Mam w niej wszystko żeby zareagować w razie wstrząsu anafilaktycznego, stanu drgawkowego, duszności, odwodnienia. Mam też masę skutecznych leków objawowych, antybiotyków różnych grup, drobny sprzęt medyczny. Większość z nich trzymam (i wożę) z myślą o dzieciach, nie tylko własnych, niejednokrotnie ratowały sytuację również dorosłym. Liczę się z tym, że część z nich się przeterminuje, ale doceniam, że je mam w trakcie wakacji w głuszy, albo udzielania tak zwanej “doraźnej pomocy rodzinno-sąsiedzkiej”.*
(ważne: patrz odnośnik *)
Czy polecam takie wyposażenie apteczki wszystkim rodzicom? Nie.
Co więcej: jestem gorącą zwolenniczką nietrzymania nadmiaru leków w domu przez rodziców. Oczywiście: gdy mamy dziecko z przewlekłym problemem, to naturalne, że nasza apteczka trochę spuchnie: będziemy mieć leki, które maluch musi przyjmować codziennie, albo pomagają mu doraźnie: np. dziecko z astmą ma asortyment leków wziewnych, dziecko z wywiadem anafilakcji: wymaga posiadania w domu adrenaliny, z wywiadem drgawkowym: diazepamu, i tak dalej…
Posiadanie wówczas leków “ciężkiego kalibru” ma swoje uzasadnienie.
W przeciwnym wypadku, gdy nasza apteczka jest bogata w masę syropów, kropli, zawiesin i kremów z jakąś aktywną substancją: może to stwarzać nieodpartą pokusę, żeby włączyć dziecku na własną rękę w ciemno coś co akurat mamy. Kojarzymy, że dostaliśmy to kiedyś w podobnej sytuacji, albo reklama nam przypomina o jakimś skojarzeniu objaw-preparat i wyprzedzająco stosujemy, nie upewniając się, czy napewno słusznie. Przychodzi wówczas rodzic do lekarza z włączonym na kaszel lekiem wziewnym, albo zasmarowanym kremem ze sterydem liszajcem, dumny z podjętej interwencji… Nie róbcie tego.
Od decydowania o leczeniu jest lekarz, od przechowywania leków: apteka.
A twoją rolą jako rodzica jest wiedzieć gdzie w każdej sytuacji (niedziela i święta) i warunkach (wakacje) znaleźć pomoc lekarską i otwartą aptekę.
Wśród wszelkich bibelotów, gromadzonych dla dziecka, warto zatroszczyć się o skompletowanie wspomnianego sprzętu medycznego.
- do pomiaru temperatury (termometr elektroniczny, bezdotykowy)
- do przeprowadzenia nebulizacji (małe prawdopodobieństwo, żeby nebulizator nigdy się nie przydał, szczególnie przy pierwszych infekcjach żłobkowo-przedszkolnych, ale często wcześniej: już w okresie niemowlęcym w trakcie powszechnych u dzieci zapaleń dróg oddechowych: krtani, oskrzeli).
- “Coś” do mechanicznego czyszczenia nosa.
Specjalnie mówię “coś”, bo nie wszystkim rodzicom manewry czyszczenia nosa przychodzą z łatwością. Ci bardziej zdecydowani (żeby nie powiedzieć: brutalni) zwykle dość skutecznie poradzą sobie zwykłą gruszką z miękką końcówką. Dla osób mniej wprawnych polecam aspiratory podłączane do domowego odkurzacza (typu Katarek), lub z innym systemem ssania, a dla osób mniej brzydliwych – aspiratory ustne z filtrem. W trakcie większości infekcji kataralnych u dziecka ampułkowana sól i mechaniczne usuwanie zalegającego kataru jest wystarczającym postępowaniem zanim zaczniemy stosować krople obkurczające naczynia krwionośne w nosie.
Pewna grupa rodziców lubi być przygotowani na każdą potencjalną trudną sytuację: na kolki, ząbki, gorączki, biegunki. Często w pierwszych miesiącach debiutu rodzicielskiego wkrada się pewien chaos postępowania. Dziecko podejrzane o kolkę dostaje probiotyki, leki na wzdęte jelita, leki prokinetyczne, a do tego rurkę w pupkę i magiczne kropelki z Niemiec. Nie lubię jak rodzice działają w ciemno, radzą się miliona osób (najczęściej z Internetu), co chwilę zmieniają strategię, a potem wnioskują “co pomogło” na podstawie tego, że dziecko wreszcie zasnęło „po czymś”, choć tak naprawdę często po prostu uspokoiło się ze zmęczenia wszelkimi manewrami… W niektórych sytuacjach nie łatwo o rodzicielski spokój i opanowanie: ale warto mieć zaufaną osobę (położną, lekarza), który przejmie stery nad tym chaosem.
Podawanie witaminy D i leków p/gorączkowych wymaga z pewnością szerszego omówienia – tutaj będzie nieco skrótowe, bo to właśnie te leki warto mieć i kupić do apteczki „wyprawkowej”.
Witaminę D podajemy dziecku w profilatyce krzywicy. Przyznaję: nie widziałam kwitnącej postaci tej choroby – czytałam o niej jedynie w książkach i słyszałam od innych lekarzy, którzy mnie uczyli. Twoje dziecko w pierwszym półroczu powinno dostawać suplementację witaminy D w dawce 400j.m., w drugim: 600j.m. Nie polemizuję z tym, bo w naszej szerokości geograficznej jest to jak najbardziej zasadne. Większe dawki witaminy D należy stosować wyłącznie na zlecenie lekarza, w późniejszym okresie życia dawkę zwykle dobieramy stosowanie do diety, trybu życia i dodatkowych obciążeń dziecka (otyłość, choroby przewlekłe).
Krótki komentarz dotyczący leków p/bólowych i p/gorączkowych: bez wątpienia trzeba je mieć w domowej apteczce i to w postaci zarówno syropu, jak i czopków. Bardzo ważne, aby wiedzieć ile leku jednorazowo i sumarycznie na dobę możemy podać dziecku uwzględniając jego masę ciała, a nie tylko “przedział wiekowy”. Są to proste kalkulacje, które w warunkach stresowych, mogą wydać się skomplikowane i prowadzić do pomyłek. Większość rodziców korzysta nie tylko z tabel na opakowaniu, ale też kalkulatorów online. Warto kilkukrotnie sprawdzić dawkę i upewnić się, czy mililitry nie mylą nam się z miligramami, czy na pewno mamy preparat o odpowiednim stężeniu i czy nasze dziecko przypadkiem od ostatniej interwencji nie podwoiło swojej masy (i dawka leku zawarta w pojedynczym czopku zakupiona z myślą o małym niemowlęciu, jest za mała).
Leki typu paracetamol/ibuprofen to faktycznie pierwszy front postępowania w wielu sytuacjach bólowych i gorączkowych. Niemniej jednak gorączka i ból zawsze mają swoją przyczynę, więc doraźna poprawa po leku niech nie usypia naszej czujności. Wykorzystajmy ten czas na ustalenie dalszego postępowania: wypatrywania innych objawów, konsultacji lekarskiej, wykonania zleconych badań (moczu, czasem z krwi). W pierwszych 3 miesiącach życia gorączka jest często wskazaniem do hospitalizacji, a przynajmniej do poszerzenia diagnostyki: pamiętajmy, że noworodki i małe niemowlęta chorują “całe” i nawet banalne infekcje (ucha, układu moczowego, układu pokarmowego) mogą się szybko uogólnić, zadecydować o ogólnie złej kondycji dziecka, więc nasze postępowanie musi być zdecydowane.
Sól fiziologiczną (0,9%) warto używać do higieny nosa, spojówek (gdy pojawi się katar, treść surowicza lub ropna na brzegach powiek). Warto mieć taką „plastikową gąsiennicę” jałowych ampułek w domowej aptecznce – na pewno nadmiar się nie zdąży przeterminować, bo to w końcu… roztwór soli :). Roztworu soli używamy również do inhalacji, lub do przemywania rany (z brudu), zanim spryskamy ją środkiem odkażającym.
Stosowanie kremu z tlenkiem cynku jest dobrym pomysłem w pierwszym rzucie, gdy w okolicy pieluszkowej pojawią się wyprzenia, stan zapalny, gdy codzienna ochrona zawiodła (albo po prostu przetrzymaliśmy dłużej przepełnioną pieluchę na pupie dziecka). Nie zawsze od razu konieczne są leki przeciwgrzybicze i przeciwbakteryjne: krem z tlenkiem cynku i wietrzenie okolicy pieluszkowej w pierwszym rzucie postępowania mogą wystarczyć.
Pępek wymaga przede wszystkim wietrzenia, osuszania jałowym gazikiem po kąpieli, a w razie brzydkiego „ślimaczenia się” – interwencji w postaci odkażania (preparatami z wygodnym atomizerem, a niekoniecznie nieszczęsnym spirytusem, który wciąż jest w łaskach niektórych położnych). Jeśli pępek śmierdzi, skóra wokół robi się czerwona, jest widoczna sącząca ropa: to powód do pokazania go komuś doświadczonemu, pobrania wymazu z okolicy kikuta, czasem posiewu krwi i leczenia: miejscowego, czasem ogólnego.
Czas oddzielania się kikuta pępowiny jest bardzo zindywidualizowane (zwykle następuję to kilka- do kilkunastu dni po porodzie), ale w razie opóźniania: warto ten fakt odnotować, bo może być to istotna informacja kliniczna, sugerująca rozpoznanie pewnych zaburzeń immunologicznych związanych z adhezją białych krwinek.
To tyle. Kupcie krem z filtrem (choć początkowo po prostu unikajcie słońca), repelenty (bez deet), zabezpieczcie pieniądze na szczepienia zalecane i nie dajcie się zwariować „wszelkimi wypadkami”.
Nie mam w domowej apteczce żadnego preparatu “na odporność”, “na wzmocnienie”, “na apetyt”, na kaszel siaki i owaki, “na niewyraźny wygląd”, “na wirusy”, “na rozwój mózgu” i wam też nie polecam gromadzić takich specyfików.
Gdy dziecko jest chore: pokażcie je lekarzowi, któremu ufacie i zastosujcie właściwe leczenie. Jak pojawia się jakiś niepokojący objaw: znów – zgłoście to lekarzowi i przeprowadźcie celowaną diagnostykę (może dziecko apatyczne ma po prostu anemię, którą trzeba leczyć, a nie wspomagać cudownym suplementem). Jeśli macie jakieś oczekiwania co do waszego dziecka: żeby miało lepsze oceny, albo więcej jadło: pomocy szukajcie u psychologa i dietetyka, niekoniecznie w aptece.
Nie wspominam w tym wpisie o monitorze oddechu. Nie uważam go, za obowiązkowe wyposażenie medycznej niemowlęcej wyprawki – sama nigdy takiego nie posiadałam, chociaż wiem jak taki sprzęt działa, bo bywam w domu wielu rodziców i zawsze jak znajdę tam jakiś nowy gadżet: oglądam go sobie uważnie. Oczywiście: przekonuje mnie spokój ducha, który zyskują rodzice, a ja przekonuję ich, żeby oprócz włożenia pod materac czujnika oddechu… wyjęli zbędne bibeloty z łóżeczka niemowlęcia, bo to one są możliwą przyczyną tragedii w trakcie snu.
* Przypominam, że do stanów nagłych w pierwszej kolejności wzywamy karetkę/zgłaszamy się na Izbę Przyjęć/przychodni (w zależności od kalibru zagrożenia), a nie do sąsiada-lekarza, który po godzinach pracy, naprawdę może być niedysponowany, pijany, zmęczony po dyżurze, zajęty lepieniem pierogów lub własnym dzieckiem… Czasem ilość tych interwencji, gdy jest się jest towarzyskim pediatrą mieszkającym w wielkoformatowym bloku na Gocławiu sprawia, że jest się „on-call” całą dobę, a uwierzcie mi – nikt z was by tak nie chciał.